"Liga sprawiedliwości"

Nie należę do osób, którym "Wonder Woman" przypadła do gustu. Jest spójna i nieabsurdalna, to prawda, ale mnie nie wciągnęła. Mając to na uwadze, po tym jak usłyszałem od osób lubiących poprzednią produkcję DC, że następna znowu przybliża franczyzę do dna, zacząłem się poważnie bać o przyjemność z seansu. Pewnie właśnie dlatego, że moje oczekiwania drastycznie spadły, zabawa w kinie była przednia.
Fabuła "Ligi sprawiedliwości" nie jest odkrywcza, ale warto pamiętać, że dwóch reżyserów ją przedstawiało i nie polegało to na współpracy jak z braćmi Russo. Film posiada schemat przedstawiony nam już w "Avengers" - agent Coulson i Czarna Wdowa... tfu... Batman i Wonder Woman idą do przyszłych członków zespołu, by ich zrekrutować. Jednakże tutaj mamy coś więcej, a mianowicie przedstawienie postaci, ponieważ po "Batman v Superman: Świcie sprawiedliwości", czy choćby "Legionie samobójców" dalej nic o nich nie wiemy. Z tej produkcji też nie za dużo wynika. Zdecydowanie przydałyby im się solowe filmy, ponieważ czuć, że ktoś zakładał, iż każdy widz ma wiedzę wykraczającą poza te filmy, ale w tej sytuacji przedstawienia można równie dobrze uznać za zbędne.
Później aż do powrotu Supermana (nie, to nie jest spoiler) jest zdecydowanie lepiej. To właśnie w tym czasie pokochałem Flasha, choć zalążek tej miłości miał miejsce nawet wcześniej. Aquaman również zyskał moją sympatię, natomiast Cyborg niekoniecznie. Zdecydowanie to on najbardziej ucierpiał na okrojonym wprowadzeniu, a to Barry'emu i Arthurowi wycięli sceny z ważnymi dla nich postaciami.
Zdecydowanie lepiej od filmu z zeszłego roku poradził sobie tegoroczny w przedstawieniu relacji między bohaterami. Można ich przyrównać do rodziny z problemami w funkcjonowaniu, jednakże jej członkom na sobie ewidentnie zależy. Obyło się bez jakichkolwiek absurdalnych poczynań, wszystko tu było naturalne.
Tuż po powrocie Supermana miała miejsce najgłupsza sytuacja z całego scenariusza. [UWAGA!!! LEKKI SPOILER!!!] Gdy cała liga z wyjątkiem Batmana była czymś zajęta, mogliśmy obserwować jej zmagania. Później Mroczny Rycerz się pojawił i nie dowiedzieliśmy się, dlaczego był nieobecny. Na koniec zostało przypomniane, że była jeszcze jedna sprawa do załatwienia w góra kilka chwil i nawet Bruce się tym nie zajął. Tak oto Steppenwolf zdobył ostatni Mother Box. [UWAGA!!! PO LEKKIM SPOILERZE!!!] Wkrótce po tym doszło do finałowej rozgrywki, gdzie antagonista do końca był niepokonany (a także zupełnie nieinteresujący) i cały zespół nie mógł sobie z nim poradzić. Dobrze, że twórcy się tego trzymali, bo nie zdziwiłbym się, gdyby nagle w takim momencie okazał się żenująco słaby. Zaskakujący był także sposób, w jaki ostatecznie się go pozbyto, ale to warto zobaczyć samemu.
Kwestia dubbingu przedstawia się tak, że Jacek Rozenek kierowany przez innego reżysera brzmi znacznie lepiej jako głosowy odpowiednik Bena Afflecka, jednakże kłuł w uszy na inny sposób. Sprawiał mniejszy dyskomfort niż w BvS, ale sprawiał. Olga Bołądź dopiero teraz, nie w "Wonder Woman", ale teraz, dowiodła, że jej głos nie powinien podzielić losu z poprzednim głosem Gal Gadot. Jan Aleksandrowicz-Krasko, który ostatnio strasznie mnie denerwował tym, że co chwilę dało się go usłyszeć w netflixowym dubbingu "Ricka i Morty'ego" i cały czas grał podobnym wysokim głosem, udowodnił, iż potrafi zejść wystarczająco nisko, by pozytywnie zaskoczyć i całkiem nieźle zdubbingować Jasona Momoę. Michał Klawiter moim zdaniem jest najlepszy z całej polskiej obsady tego filmu. Swoim brzmieniem i grą pokazał, że jest zdecydowanie lepszy od Józefa Pawłowskiego, który to dubbingował Ezrę Millera w "Fantastycznych zwierzętach...", do których dubbing reżyserowała odpowiedzialna za 6 ostatnich filmów o Harrym Potterze Agnieszka Matysiak. Dziękuję, panie Marku Robaczewski, że choć, sądząc po 2. zwiastunie, rozważał pan zachów, tak się na szczęście nie stało. Z głównej obsady został jeszcze Tomasz Błasiak, który niczym  jego postać - Cyborg (Ray Fisher) - po prostu był i coś tam robił. A, jeszcze jest Superman (Henry Cavill) - Grzegorz Kwiecień, ale to już przemilczę. Nie wiem, jak mam się odnieść do Janusza Leśniewskiego (Komisarz Gordon; J.K. Simmons), ponieważ nie miał zbyt dużo do powiedzenia, jednakże nie ważne, jak mało do powiedzenia mieliby Bajtlik, Kopczyński i Gajewska, nie powinni dostać swoich małych ról w tak wielkiej produkcji, bo same ich głosy, a do tego tak kiepsko dobrane, są w stanie przypomnieć, że ma się do czynienia z dubbingiem i przynajmniej tymczasowo odebrać przyjemność z filmu.
Podsumowując, na film warto pójść, ale konieczne jest odpowiednie podejście do niego. Przed nami za ponad rok "Aquaman" i chętnie się na niego wybiorę, ale po "Lidze sprawiedliwości" najbardziej czekam na "Flashpoint", który pierwotnie miał mieć premierę już w przyszłym roku pod koniec marca.

Komentarze

Popularne posty