"Spider-Man 2099: Nie z tego czasu"

W końcu doczekaliśmy się samodzielnej historii o Spider-Manie z 2099 roku i to takiej, w której Petera Parkera w ogóle nie ma. Stało się tak m.in. dzięki temu, że Miguel O'Hara co jakiś czas pojawiał się od połowy "Superior Spider-Mana", więc wielu obecnych czytelników przygód Spidey'ego mogło się z nim zapoznawać przez prawie półtora roku.
Najnowszy tom mógłbym podzielić na 3 części, pierwsza z nich jest taka luźna, żeby czytelnik mógł lepiej poznać głównego bohatera, a ma tę możliwość, ponieważ "Mike O'Mara" przez cały ten czas nie znalazł sobie mieszkania, które to decyduje się wziąć na pierwszych stronach. Za pomocą tego zabiegu do historii została wprowadzona sprzątaczka Tempest, która nie zyskała mojej sympatii, gdyż zachowuje się dziwnie, trochę sprzecznie, niby typowa kobieta, ale jednak nie przyciąga mnie do siebie. Fabuła wskazuje, że w przyszłości może odegrać ważniejszą rolę, więc nie wiem, czy mam się cieszyć, bo być może będzie bardziej rozbudowana, czy wręcz przeciwnie, bo będę musiał się z nią męczyć. Poza nią istotną rolę odgrywa Liz Allan, która potrafi tutaj zaintrygować, ale celowo nic o niej nie napiszę, bo nie chcę nic zdradzać. Głównym przeciwnikiem okazuje się być "gość" z organizacji T.O.T.E.M. (rozwinięcie skrótu, które wyjaśnia wszystko, zawarte w tomie), ma on za zadanie, a jakże, pozbyć się na zawsze Miguela, lecz zostaje oszukany w tak prosty sposób, że szkoda mi o tym pisać.
Prawie cała akcja 2. części rozgrywa się w Jaffanie, do którego Miggy poleciał ze swoim ulubionym Tiberiusem, który jest pisany przez Davida podobnie jak przez Slotta, więc jego zachowanie nie powinno nikogo dziwić aż do zaskakującego finału, ale zanim to, to  został porwany przez rebeliantów, którzy mogą zaskoczyć detalami, ale ogółem są w fabule tylko po to, by lekko wpłynąć za pomocą wydarzeń na Stone'a. Ciekawy był wątek pojawiającego się znikąd jednego z czołowych wrogów Spider-Mana, który dzięki pomocy Spider-Zabójców okazuje się zbyt potężny, by pokonać go siłą. Mam nadzieję, że jeszcze się pojawi w tej serii.
"Spiderverum" już za rogiem, dlatego ostatnia część tego tomu to nic innego jak preludium do niego. W przeciwieństwie do "Amazing Spider-Mana: Preludium do Spiderversum" główny bohater bierze w tym udział, ale w dalszym ciągu najważniejszą rolę odrywają polegli Spider-Mani z różnych światów i w różnych okolicznościach. Ten zeszyt jest na tyle specyficzny, że o nim samym akurat ciężko coś napisać, ale jedno jest pewne - część jego akcji będzie wielką przestrogą przed Morlunem.
Scenariusz Petera Davida tyłka nie urywa, całość jest tak napisana, że można ją przeczytać, a później zapomnieć, choć może ciąg dalszy nada "Nie z tego czasu" większej wartości. Natomiast rysunki Willa Sliney'ego, który ozdobił 4 z 5 zeszytów są nawet przyjemne, jednakże patrząc na Tiberiusa, nie widzę w nim tej samej osoby, którą widziałem u Ramosa, Stegmana, czy Camuncolego, z kolei sam Miguel na 2 kadrach występujących po sobie ma zbyt wielką głowę. Rick Leonardi, który zajął się ostatnim zeszytem, chyba rysował na szybko, bo jego rysunki są brzydkie, choć miejscami wygląda to trochę lepiej, ale nadal uważam, że wyszło kiepsko, a kolory tutaj nie pomagają.
Jako wielki fan Spider-Mana musiałem sięgnąć po ten komiks, jednakże nie poleciłbym go każdemu. Jeśli możecie poczekać, to wytrzymajcie do 2. tomu, może będzie lepszy i, jak już napisałem, nada temu większej wartości, bo na razie jest cienko (poniekąd także dosłownie).  


Komentarze

Popularne posty